Nadzieja umiera ostatnia…
Nie ma chyba nikogo, kto nie zna lub sam nie używał tego sformułowania. Nadzieja jest uznawana za cnotę, więc pewną dodaną do naszego życia wartość, dzięki której stajemy się pełniejsi, lepsi, bardziej ufający życiu i boskiemu planowi.
Czy jednak zawsze to cnota? Czy - jak poczucie winy, które może być prawdziwe lub fałszywe nadzieja również może być fałszywa?
Prawdziwe poczucie winy dotyczy wyrzutów sumienia, które pojawiają się po tym, kiedy zrobiliśmy coś złego, prowadzą do skruchy, przeprosin, motywują do naprawienia - chcący, a czasem niechcący - wyrządzonej krzywdy. Zwykle po tym następuje ulga i wybaczenie - także sobie.
Uporczywe poczucie winy, które nie ma umocowania w faktycznie wyrządzonym złu jest mordercze dla osoby doświadczającej go, bo skoro nie ma faktycznej winy, nie ma realnej krzywdy to nie można niczego naprawić, a przepraszać można bez końca.
Fałszywa nadzieja oparta ożywiana bez końca również może tak bardzo nas zatrzymać przy nierealncyh oczekiwaniach, tak zniekształcić rzeczywistość, że utkniemy w naszym życiu. W tym kontekście porzucenie nadziei wydaje się być jedyną drogą, uwolnieniem, a nawet ratunkiem.