Rozmawiam w przerwie spektaklu teatralnego – „pani jest chyba bardzo wrażliwa na sztukę...”. W myślach odpowiadam – jestem bardzo wrażliwa na życie. Kiedy właściwie odkryłam w sobie tę wrażliwość? Może to było wtedy, kiedy wieczorem jako dziecko wracałam z babcią z kościoła z i przyglądałam mgle na kartoflisku? Leżała jak zgubiony woal, ale dziesięć razy delikatniejsza od niego. Może kiedy kruszyłam w palcach ubranych w mokrą, włóczkową rękawiczkę szron na igłach sosen po drodze do szkoły – gdy wracałam już nie było tych maleńkich lodowych zameczków dla maleńkich, lodowych królewien. A może kiedy leżąc na trawie przez kolorowe, szyfonowe apaszki mojej mamy – żółtą, zieloną, czerwona, niebieską, pomarańczową oglądałam żółte, zielone, czerwone, niebieskie, pomarańczowe chmury? Czy wtedy, kiedy narysowałam węglem pierwsze słoneczniki, których nigdy nikomu nie pokazałam, a może kiedy – jestem tego pewna – pierwszy raz uniosłam się w powietrzu i patrzyłam w twarz Aniołowi Stróżowi na obrazie wiszącym nad łóżkiem rodziców?
Nie wiem jak to możliwe, ale czułam wtedy, że na pewno mam serce, bo biło inaczej – tak lekko. Potem wiele razy moje serce biło inaczej, kiedy miałam kontakt z czymś pięknym, czymś co poruszało jego delikatne struny.
Lubiłam dom mojej Babci. Moje serce dobrze się tam czuło. Babcia haftowała poduszki, które dumnie rozsiadały się na łóżkach. Robiła pasiaste chodniki i dziergała koronkowe serwetki. Białe serwetki zwisały spod paprotek ustawionych na stojakach na kwiaty. Bezsprzecznie była w tym artystką, chociaż wtedy po prostu kobiety na wsiach w większości to potrafiły.
Na święta babcia wyjmowała z serwantki komplet filiżanek z obrazami z raju. Były bardzo kruche, z prawdziwej porcelany kupione przez Dziadka w Warszawie. Niektóre miały na sobie rysunki podobne do tych na ścianach naszego kościoła. Herbata w nich smakowała inaczej – a może tylko mi się wydawało… ? Kilka serwetek mojej babci i haftowany złotą nitką serdak do dzisiaj mają swoje miejsce w Izbie Tradycji w szkole, do której chodziłam.
Pamiętam Ave Maryja grane bardzo rzadko w kościele i alt organisty, pierwszą obejrzaną w teatrze w Warszawie sztukę, której tytułu nie pamiętam, ale pamiętam ucharakteryzowaną na starą kobietę twarz aktorki i moją refleksję nad tym, że będę stara (miałam może 14 -15 lat), a potem umrę jak siostra mojej Babci.
Pamiętam pierwszy wyświetlony przez kino objazdowe w sali gimnastycznej film „W pustyni i w puszczy”. W wyobraźni byłam Nel z filmu – miałam jasne jak ona włosy a nie takie ciemne jak moje. Mój rysunek w konkursie na najpiękniejszą ilustrację do książki w „Pustyni i w puszczy” zajął pierwsze miejsce. Sztuka wtedy przyjeżdżała do mnie, do mojej wiejskiej szkoły, a na stałe była obecna w bibliotece, w której sięgałam po albumy z malarstwem, dokumenty ze zdjęciami, po wiersze, po powieści…
Pamiętam wstrząsające wrażenie, jakie wywarła na mnie lektura „Medalionów” Nałkowskiej. Przeczytałam tę książkę o wiele za wcześnie, bo w piątej klasie szkoły podstawowej. Potem wpadła mi w ręce inna „Dzieciństwo w pasiakach” – autora nie pamiętam. Zawierała fotografie dzieci zrobione w Oświęcimiu, fotografie żywych trupów, zwłok, dzieci, na których przeprowadzano nieludzkie eksperymenty. Połączyłam to z fotografiami w książeczce o zbrodni w Katyniu. Krążyła od domu do domu, miała obszarpane brzegi i żółte kartki. Któregoś wieczoru, kiedy nie było światła przeczytałam ją przy świeczce pod nieobecność rodziców. Nie wiem co się z nią potem stało, bo już jej nigdy w naszym domu nie znalazłam. Obraz wojny powstał w mojej dziecięcej wyobraźni i sercu na długo przed tym, zanim zaczęłam się o niej uczyć na lekcjach historii.
Kiedy wyjechałam z mojej rodzinnej wsi na studia miałam już możliwość karmienia mojego serca innymi wrażeniami – analogowe wówczas płyty z piosenkami Demarczyk, Grechuty, Umer, Niemena – piękne… Teatr, kino, muzyka i ludzie, ludzie od których się uczyłam i przy których dojrzewałam. Dla wszystkich mam wdzięczność. Nie wyobrażam sobie dzisiaj życia bez tego, co porusza serce i bez więzi.